Matka Agaty. Jak również pary bliźniąt, których imion nie dane mi było poznać. Do tego aktualnie znów w stanie błogosławionym. Co nie przeszkadza jej z wdziękiem pozować do zdjęć. Za ściankę służy jej krajobraz Bagna Ławki na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego. Panie i panowie, pozwólcie, że Wam przedstawię – oto łosica Matylda, wymarzona modelka dla amatorów fotografii przyrody. Krążą o niej plotki, że ma parcie na szkło.
Na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego znaleźliśmy się poniekąd przypadkiem – wracając z Podlasia w ostatniej chwili wybraliśmy akurat taką trasę. Zazwyczaj pokonywaliśmy ją po zmroku, powolutku, bacząc na liczne znaki drogowe, oznajmiające w mniej lub bardziej dowcipny sposób o zupełnie realnym niebezpieczeństwie, jakim jest nagłe spotkanie z łosiem na środku jezdni. Samiec łosia potrafi ważyć nawet 700 kg, samica – 400. W momencie, gdy nagle zjawia się przed maską rozpędzonego auta – dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku. Dlatego też, jadąc Łosiostradą, w zasadzie nasze auto najlepiej przestawić na tryb skradania, co oznacza oscylowanie pomiędzy 4 a 5 biegiem, mając na uwadze możliwość szybkiego hamowania bądź ucieczki na pobocze/do rowu/prosto w bagno. Zatem, wracając z Podlasia, zaraz za Goniądzem, rozpoczęliśmy samochodowe skradanie, w duchu licząc, że, może nie na środku jezdni, ale gdzieś w bagiennych szuwarach, ujrzymy łeb z charakterystycznym porożem, które rozpalało wyobraźnię miłośników serialu Przystanek Alaska.
I wtem, kiedy już mieliśmy porzucić wszelką nadzieję, ujrzeliśmy grupkę ludzi i kilka aut zaparkowanych na poboczu tuż obok urokliwego bagienka tudzież drewnianej wieży widokowej. A wprost przed ich zachwyconymi obliczami paradowała, jakby nigdy nic, samica łosia, niniejszym uwiarygadniając i uzasadniając równocześnie istnienie wszelkich znaków drogowych z łosim porożem.
Skąd wiem, że to była Matylda, że w ciąży? Skąd wiem o Agacie i bliźniętach? Skąd ja to wszystko o niej wiem? Ano to wszystko opowiedział mi pewien pan, najpewniej leśnik, który była na miejscu w towarzystwie jakiegoś fachowego fotografa przyrody. Na marginesie: fachowego fotografa przyrody najłatwiej poznać można po bardzo długim obiektywie, oklejonym kamuflującą tkaniną, oraz miną wskazującą na duży stopień niezadowolenia z obecności ludzi. Co tam. Z charakterystycznym dla blondynek entuzjazmem zasypałam pana leśnika gradem pytań, a on, najpewniej zakwalifikowawszy mnie jako typ wielkomiejskiej plotkary sprzedał mi kilka pikantnych opowieści z życia Matyldy. Dobre i to, jakoś muszę rozpocząć tę moją przyrodniczą przygodę. Mogę zacząć od plotkowania o życiu uczuciowym łosicy znad Biebrzy.
Leśnik zdradził mi, że Matylda bardzo lubi przychodzić na bagno, dlatego też przybywając na Bagno Ławki jest duże prawdopodobieństwo, że będzie nam dane z nią poobcować. A jest to czynność bardzo przyjemna, odprężająca i nad wyraz interesująca. Wszak my, mieszczuchy, ze mną na czele, płacimy ciężki pieniądz za lekcje jogi, podczas których uczymy wyciszać nasz przestrojony umysł. Skupić się na jednej myśli. Obserwować oddech. I zazwyczaj kończy się to leżeniem w kącie na macie i obmyślaniem obiadu na kolejny dzień. Przynajmniej u mnie. A tu nagle okazuje się, że podglądanie łosia przeżuwającego zielsko na nadbiebrzańskim bagienku to znakomita, bezpłatna i niewymuszona lekcja uważności.
Jako że prawie poczułam się przyjaciółką Matyldy – w końcu swoje przeżyłyśmy na tych bagnach – mam naprawdę dużą ochotę ją ponownie odwiedzić. Jak również odnaleźć jej miłośnika leśniczego (leśnika? Przewodnika?). Założyć kalosze i szarpnąć się na jakąś poważniejszą nadbiebrzańską przygodę. W czerwcu bagna podobno kwitną i to jest dopiero czad.