Za nami najdłuższe lato, jakie można było sobie w ogóle wyobrazić. Wymarzone na podróże po Polsce, kraju, w którym pogoda zazwyczaj stanowiła główny powód urlopowych niepowodzeń. Jesień też rozpieszcza Polaków, wydłużając sezon do granic możliwości. Wydawałoby się, że idealne warunki do podróżowania moja rodzina skwapliwie wykorzysta, po czym uraczę publiczność blogową uderzeniową dawką inspiracji, po czym wszyscy w szczęściu i błogości położymy się jesienią pod kocykami, by z kubkiem kawy zatopić się we wspomnieniach.
Życie jednak pisze swoje własne scenariusze, czasem bardzo okrutne.
Owszem, tego lata podróżowałam sporo, ale głównie po Warszawie i okolicach, a kolejne punkty tejże podróży wyznaczały ponure przystanki: najpierw OiOM, potem Oddział Neurchirugii, a jeszcze potem Oddziały Rehabilitacji Neurologicznej w podwarszawskich miejscowościach. Słońce grzało jak szalone, Polki i Polacy moczyli swe rozgrzane ciała w akwenach, a my, z moim małżonkiem, padając na twarz próbowaliśmy przywrócić do życia naszą, potrąconą przez ciężarówkę, córkę.
Podsumowując, ostatnie lato spędziliśmy w piekle.
Nic dziwnego, że zapadłam na blogową afazję, trudno tak po prostu odezwać się, w środku tak pięknego lata, i zepsuć komuś nastrój historią o wypadku i potłuczonej głowie. Świat żył mundialem i koncertem Rolling Stones, a my odkrywaliśmy alternatywną rzeczywistość, ukrytą za ścianami dziecięcych szpitali. Rzeczywistość, o której mieliśmy dość mętne pojęcie, a teraz znamy ją aż nadto dobrze.
Co oczywiście nie znaczy, że już w niej pozostaliśmy.
Nasza córka aktualnie jest w zadziwiająco dobrej formie, oczywiście jeszcze długa droga przed nami, żeby minione lato stało się tylko mglistym, smutnym wspomnieniem, ale przy odrobinie szczęścia i z małą pomocą przyjaciół, wyjdziemy z tego w pełnej glorii i z pieśnią na ustach.
Zanim to wszystko się wydarzyło, zdążyliśmy pojechać do Rumunii i przejechać ją całą samochodem. Tłukliśmy się po rumuńskich bezdrożach i osiągaliśmy rumuński zen.
I tak sobie pomyślałam, że skoro teraz jest jak jest, skoro najbliższe miesiące nie będą sprzyjały podróżom, to zrobię coś dla ludzkości i wkrzeszę bloga. I opowiem na nim trochę historii podróżnych, które wydarzyły się poza naszym pięknym krajem.
Urządzę mojemu blogowi skok w bok.
Zacznę od końca, czyli od tour de Rumunia.
Chcecie?